4.01.2015

Jodhpur



W Jodhpur zjawiliśmy się wczesnym rankiem. Tym razem jako środek podróży wybraliśmy autobus klasy sleeper, bez klimatyzacji. Zmarzliśmy umiarkowanie, przygotowaliśmy się bowiem na niespodzianki temperaturowe w podróży. Wysiadając z autobusu po raz kolejny natknęliśmy się na tłum  kierowców motorikszy, gotowych podwieźć nas do hotelu, którego właściciel obdarzy ich prowizją za przywiezionego białego turystę. Każda wysiadka z takiego autobusu  przypomina mi trochę opędzanie się od namolnych komarów na Mazurach wieczorową porą, w bliskiej obecności wodnego zbiornika. Można machać, uderzać się w różne części ciała, a komar i tak powraca. Jeśli ten, wracający piąty raz w końcu zrezygnuje, nagle widzimy, że jego bliski kolega przecież jeszcze nie pytał o to, o co pytało już dwudziestu innych kierowców… Asertywnie podajemy śmieszne stawki za przejechanie pięciu kilometrów dzielących nas od upatrzonej strefy hotelowo-turystycznej. To działa, kierowcy pukając się w czoło rezygnują. Prócz jednego. Ten, trochę grubszy niż pozostali (w tym kraju postura mężczyzny mówi sporo o statusie majątkowym), w czapce z wyszytym symbolem pewnej marki, znanej wszystkim bardzo dobrze z reklam w telewizji, postanowił, że takiej zniewagi nie puści nam płazem. I tak szliśmy sobie od przystanku autobusowego w ustalonym wcześniej kierunku  i zaczepialiśmy kolejnych kierowców proponując im uczciwą dla nas i dla nich stawkę za kurs w stronę starej dzielnicy Jodhpuru. Usiedliśmy w jednej rikszy, już mieliśmy ruszać, już stawka była wynegocjowana i ustalona gdy nagle zjawił się grubas w swoim pyrkającym pojeździe i po głośnej wymianie zdań z naszym kierowcą dowiadywaliśmy się, że trasa prowadzi pod mostem, wodospadem, przez góry i doliny, pola błota i lasy, a nasza cena jest jednak niedorzeczna i nikt nas tam za tyle nie dowiezie. Szliśmy dalej, kilka kolejnych riksz, gruby zjawiał się, niczym obrońca interesu indyjskiego transportu publicznego i sytuacja się powtarzała. Uznaliśmy, że wolimy pieszo pokonać naszą drogę niż dać zarobić temu panu. Wystarczyło przejść kolejne 500m, gdy tęgi facet wreszcie odpuścił. Znaleźliśmy chętnego kierowcę, z którym po krótkiej negocjacji ustaliliśmy pasującą obu stronom cenę za przejazd i po chwili znaleźliśmy się pod jednym z upatrzonych hoteli.
Tam...

Błękitne miasto Jodhpur, w tle Fort.

Nieregularna zabudowa miasta.

Od pierwszego wejrzenia zachwycił nas osobliwy urok nieregularnej zabudowy i krętych, ciasnych  uliczek. Mniej więcej tak wyobrażałem sobie zabudowę miasta pamiętającego wiek XV. Do tego straganiarski klimat, pomieszany ze średniowiecznymi zapachami ujawniającymi się tu i ówdzie pomagał przenieść się nieco w czasie. I tylko wszechobecne szyldy reklamowe i motocykle przemierzające w hałasie klaksonów ciasne uliczki przypominały o teraźniejszości. Zatrzymaliśmy się w godnym, uważam, polecenia guest housie „Heaven”. Pokój był czysty, ładnie urządzony, właściciele bardzo mili, i choć nie zapomnieli o poleceniu kilku usług dodatkowych, było to polecenie jednorazowe i niewiążące – umilające jedynie pobyt tym gościom, którzy mieli więcej funduszy do pozostawienia niż my. Po odświeżeniu wybraliśmy się na spacer po mieście połączony ze zwiedzaniem górującego nad miastem fortu, niezdobytego ponoć przez ostatnie pięćset lat. Obok fortu zwiedziliśmy piękną białą świątynię Jaswant Thada. Po drodze do do tzw. atrakcji turystycznych wstąpiliśmy jeszcze, gnani trochę przez naganiacza, a trochę przez próżnię narastającą w naszych żołądkach do prywatnej restauracji na dachu jednego z budynków. Obiad niby w dobrej cenie, ale z usług dodatkowych dokupiliśmy jeszcze hennę na prawej ręce Dominiki oraz butelkę nielegalnego w stanie Rajastan zimnego piwa dla mnie. Zostawiliśmy tylko odrobinę więcej pieniędzy niż zakładaliśmy. Ładny wzór z henny miał być widoczny na skórze przez cztery tygodnie. W momencie pisania tego tekstu minął dopiero tydzień, a wzoru już prawie nie ma. Nie wiemy teraz czy to kwestia nieprawdziwych zapewnień co do jakości surowca czy też faktu, że może Hindusi może rzadziej myją ręce… Dla nas to zagadka.



Jaswant Thada

Posiadanie takiego motocykla mogłoby ułatwić znacznie naszą podróż.

Wnętrze jednego z budynków. Prawie każda budowla w Jodhpur posiada w środku wycięcie w dachu prowadzące przez wszystkie piętra aż do poziomu gruntu - coś w rodzaju dziedzińca.

Szopyng.


Obiad w najgłośniejszej restauracji świata...

Pyszne i zdrowe (niemodyfikowane genetycznie) owoce.


W guest house „Heaven” zatrzymaliśmy się trochę dłużej niż mieliśmy pierwotnie w zamiarze. Jednym z istotnych powodów był mój rozstrój organizmu. Mógłbym z wiadomych, estetycznych przyczyn ten fakt pominąć, jednak chciałbym, aby ten blog, oprócz swojej funkcji sprawozdawczej, w przyszłości przydał się komuś, kto będzie miał zamiar wyruszyć na podbój Azji. Pewnych spraw nie da się chyba przeskoczyć, organizm zawsze reaguje na zmianę otoczenia i flory bakteryjnej. Mój zareagował dość silnym zatruciem. Jest to ponoć normalne, że przez dwa do trzech tygodni po przyjeździe do innego rejonu świata mogą występować nieprzewidziane objawy. U mnie jeden dzień odpoczynku pozwolił na pozbycie się najostrzejszych dolegliwości. Pozostałe dolegliwości minęły według prognoz po dwóch tygodniach, wspomagane lekiem o nazwie Laremid (zainteresowany czytelnik z pewnością dowie się z innych źródeł informacji na temat jego działania, podpowiem tylko, że jego odpowiednik dostępny jest również w indyjskich aptekach, wystarczy pokazać farmaceucie jego uniwersalną dla całego świata łacińską nazwę leku).


Pan z grabkami


Transport lokalny - odcinek kolejny.

Na dowód, że faktycznie tam byłem :)

Niektórzy na zakupy wybierają się słoniem...






Po jednym dniu pauzy, który spędziliśmy na czytaniu książek, oglądaniu kolejnych odcinków ulubionego serialu oraz pisaniu i publikowaniu jednego z poprzednich postów na blogu, wyruszyliśmy na kolejną wyprawę. Jako cel obraliśmy piękny pałac Umaid Bhawan widoczny wyraźnie na horyzoncie z fortu w Jodhpur. W pałacu było małe muzeum historii pałacu, a zwiedzającym udostępniono tylko malutką część budowli. Czy warto tam pojechać? To pytanie bez pozostawię bez odpowiedzi. Ujawnię tylko, że obiekt był ciekawy na tyle, że zrobiłem tam jedynie pięć zdjęć… Pokolonialny, poniekąd historyczny przepych może i jest dla kogoś interesujący, nam jednak potrzeba trochę innych wrażeń.
Pałac Umaid Bhwan

Chyba jedyni Hindusi, którzy prosząc o zrobienie zdjęcia nie chcieli zdjęcia z nami w kadrze.

Budujące się luksusowe osiedle w bezpośrednim sąsiedztwie osiedla mniej luksusowego.

Przedostatni i ostatni dzień w Jodhpur wykorzystaliśmy na zakupy. Kupiliśmy nieco tekstylii, przypraw i herbaty, i prawie całe te zakupy chcieliśmy wysłać paczką do Polski. Próbując nadać wysyłkę dowiedzieliśmy się, firma kurierska, którą polecał właściciel naszego hotelu nie podejmuje się transportu przypraw i herbaty do Europy. Wysłaliśmy więc paczkę za pośrednictwem IndiaPost- odpowiednikiem PocztyPolskiej. Może dojdzie… Na poczcie dało się odczuć klimat typowy dla Indii: odstaliśmy kilka minut w kolejce, która w istocie nie była kolejką tylko grupą ludzi pchającą się do okienka na zasadzie kto silniejszy ten pierwszy. Gdy dopchałem się do okienka pięć osób patrzyło mi przez ramię co nadaję, na jaki adres, ile na ten cel wyciągam banknotów z portfela, a ile mi jeszcze w tym portfelu zostało. Uczucie niezbyt przyjemne, jakby ktoś podglądał mnie w łazience. Wrażenie to, z powodu wszechobecnego tłoku i ogólnego żywego zainteresowania tym co ci niebieskoocy ludzie w ogóle w Azji robią, powoli zaczyna być czymś dla mnie powszechnym. A tyle się mówi u nas o ustawie o ochronie danych osobowych. Tutaj ludzie, przez trzy razy większą niż u nas gęstość zaludnienia, są zbyt blisko siebie by można było mówić o jakiejkolwiek prywatności.
Podróbka zdjęcia z facebooka :)

Ten sam słoń

Takie kramy nie tylko wyglądają, również pachną zapachami, których wcześniej nie znaliśmy.

Menu jest dla nas zazwyczaj niezrozumiałe, ale to dobrze bo na naszym stole lądują zawsze miłe niespodzianki kulinarne,

Podczas mojej choroby udało się nam za pośrednictwem komputera kupić bilety kolejowe na nasze dalsze podróże. Pociągi w Indiach klasy „second sleeper” są o połowę tańsze niż najtańsze autobusy. Jaka jest jakość usług? O tym napiszę więcej w następnych odcinkach naszej relacji, choć puściliśmy już w świat informację, że punktualność nie jest najlepszą stroną indyjskich kolei. Po kilku dniach spędzonych w miłym hotelu w Jodhpur udaliśmy się w naszą pierwszą podróż pociągiem do miasta Jaisalmer.

3 komentarze:

  1. Czemu zimne piwo jest nielegalne?

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo hindusom religia zabrania sporzywania a nawet sprzedawanie alkoholu....
    Tak mi powiedziala mloda niesamowicie ciepla I mila kobieta z Indii , ktora spotkalam jakis miesiac temu w szpitalu czekajac na lekarzy z ostrego dyzoru by nami sie zajeli-dodam ze zajelo im dotarcie do mnie 9.5godz..to prawie jak spozniajacy sie pociag w Indiach;-)
    Magdalina

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluje wytrwałości w negocjacjach z tuktukarzami ;-) Tak trzymać!

    OdpowiedzUsuń